Przyjechałam, zobaczyłam
Kocham Stambuł. Wiem, że nie
wyleczę się z tego nigdy. I że wkrótce czeka mnie minimum półroczna depresja.
–
pisałam przed wyjazdem z Miasta Miast dokładnie dekadę temu. Skąd ta drama? Turcja
zobowiązuje. Jaki był jej rezultat? Wróciłam po dwóch tygodniach.
Mimo
tego, że skończył się unijny projekt, skończył staż, skończyła kasa płynąca z wyżej
wymienionych. Pozostało szukanie pracy, czyli… proza życia? Bynajmniej.
Poszukiwania
zatrudnienia w Stambule były szkołą życia.
Nic wcześniej ani potem nie dało mi tak bardzo po czterech literach, na własne
zresztą życzenie. Dobre studia, staże, projekty, międzynarodowe wymiany, języki
obce – wszystko to çöp, czyli fru do
kosza. Brak biegłej znajomości tureckiego oraz brak znajomości ogólnie – dwa największe gwoździe do zawodowej trumny. Po
rekordowej liczbie (dziesiątek?) wysłanych w rekordowym czasie (trzech miesięcy!)
aplikacji wypadało przestać zadawać sobie pytanie dlaczego ja?! i zejść na turecką ziemię. Może i piękną, ale pełną
kłód pod nogami. Przede wszystkim tych z
rodzaju biurokratycznych.
Przeżyłam, zostałam
Ileż
to się człowiek namęczył ze zdobyciem pierwszego pozwolenia na pobyt, resztkami
sił fizycznych i psychicznych załatwiając w końcu wymarzony ikamet tezkeresi, łudząc, że z
odnowieniem dokumentu będzie łatwiej… Z ilu rozmów w sprawie pracy wyszedł z
godnością, mimo że pytanie czy jesteś
mężatką? należało do top 3 questions potencjalnych pracodawców. Ileż namodlił o
legalne zatrudnienie, które miało być na
zaraz, a pojawiło się na później, po 9 miesiącach, jak w stanie błogosławionym. Uroki odkrywania
stambulskiego rynku nieruchomości, załatwiania w języku tubylców spraw takich
jak awaria ogrzewania, gdy za oknem malowniczo prószy śnieg…
A na każdy problem – magiczne tureckie zaklęcie: problem yok (nie ma problemu) – tak, jakby dzięki nim sprawa sama miała się rozwiązać. Piękne czasy, piękne wspomnienia. Chciałoby się rzec – aż łezka się w oku kręci, ale człowiek tak się w końcu zahartował, że o żadnych łezkach nie ma już dawno mowy.
A na każdy problem – magiczne tureckie zaklęcie: problem yok (nie ma problemu) – tak, jakby dzięki nim sprawa sama miała się rozwiązać. Piękne czasy, piękne wspomnienia. Chciałoby się rzec – aż łezka się w oku kręci, ale człowiek tak się w końcu zahartował, że o żadnych łezkach nie ma już dawno mowy.
A
mimo to nie ma sytuacji bez wyjścia. Przeciwnie – problemy faktycznie znikają,
jakby z pomocą dobrego dżina. Wszystko „się” jakoś załatwia na ostatnią chwilę,
dzięki znajomemu znajomego, na coś tam machnie ręką, na inne przymknie oko. Okazuje
się, że reguły i przepisy są po to, by je łamać. Życzliwość ludzka w sytuacjach
kryzysowych nie zna granic – to wielka turecka zaleta, na równi z legendarną
gościnnością.
Zmęczyłam się, wyjechałam
A
jednak zmienia się kraj, a wraz z nim zmienia Miasto. Obserwacja minionych czterech lat
z perspektywy mieszkańca samego centrum Mordoru, jak lubię nazywać Taksim, była
ciekawa, wzbogacająca… i trzeba przyznać, dość męcząca. Życzę Turcji jak
najlepiej, a w szczególności życzę tego Miastu Miast. Stambuł jest – nie bójmy
się w tym miejscu tureckiej dramaturgii – bezdyskusyjnie jednym z
najpiękniejszych i najbardziej ekscytujących miejsc na świecie. I – jeśli nie
utonie pod zalewem betonu, jeśli nie zniszczy go wielkie trzęsienie ziemi – ma szansę
takim pozostać.
Dla
mnie to jak dotąd jedyne miejsce, które zachwyciło od pierwszego wrażenia.
I w którym od początku czułam się jak w domu.
A więc w którą stronę popłynie wrzucony do Bosforu patyk? Na to pytanie nie ma na razie odpowiedzi.
I w którym od początku czułam się jak w domu.
A więc w którą stronę popłynie wrzucony do Bosforu patyk? Na to pytanie nie ma na razie odpowiedzi.
Dla mnie Stambuł to także jak dotąd jedyne miasto, które zachwyciło mnie od pierwszego wrażenia, od pierwszego spojrzenia. Jest w nim jakaś cudowna magia, nadzwyczajne piękno, siła, która przyciąga jak magnes. Stambuł to miasto, które śni się po nocach i za którym się tęskni podczas bezsennych nocy. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńBardzo piękna notka Agata ... chciałoby się powtórzyć za dokotorem Amadeu Prado z Nocnego Pociągo do Lizbony, że podróżując ponownie do miejsc gdzie kiedyś byliśmy podrożujemy ponownie wgłąb nas samych . widząc siebie tak jak byliśmy z innego kąta obserwacji już .. te doświadczenia emigracyjne na początku są tak bardzo intensywne, że w pewnym sensie to miejsce naszej emigracji staje się nam bardziej bliskie niż to gdzie dorastaliśmy gdzie wszystko było znane i zrozumiałe :^)
OdpowiedzUsuńjuż za trzy tygodnie będę miał okazję kupić Twoje książki w Waw i przeczytać ! .. zapisałem miejsce gdzie można je znaleźć
wiele dobrych wiosennych fal już ~~~~~~ :^)
Stambuł rzucił na mnie urok lata temu kiedy znałam go tylko z telewizji. Rok temu poznałam Go osobiście i przepadłam bez reszty. Widzę go w snach, tęsknię jak za nieosiągalnym kochankiem. Straciłam zupełnie głowę i serce. Wracam na kolejną randkę zaraz po Wielkanocy by jak podejrzewam zakochać się jeszcze bardziej
OdpowiedzUsuńcieszę się, że jestem przez wszystkich tak dobrze rozumiana :) i życzę wielu udanych podróży do Stambułu :)
OdpowiedzUsuńA ja zakochałam sie nie tylko w Stambule, ale w Turcji ogólnie i myślę że będzie to miłość do grobowej deski 🙂
OdpowiedzUsuń